czwartek, 22 grudnia 2011

"Pół miliona w gotówce zniknęło z mojego konta!"



 Ktoś wypłacił pół miliona złotych z konta szczecińskiego biznesmena, posługując się sfałszowanym poleceniem przelewu. - Bank nie oddał mi pieniędzy, odmawia też kredytu, twierdząc, że straciłem wiarygodność - żali się przedsiębiorca
Pieniądze z konta handlującej zbożem firmy "Rudnik" zniknęły 13 września, kiedy jej właściciel Mariusz Rudnicki był na wczasach w Hiszpanii. Dopiero po powrocie, 19 września sprawdzając stan swojego konta, zauważył, że brakuje 500 tys. zł. Pod jego nieobecność pieniądze przelano na konto Dariusza M. Biznesmen nie zna takiej osoby, nie jest ona kontrahentem jego firmy.

- To był szok - opowiada Rudnicki - Tylko ja w firmie jestem upoważniony do dokonywania przelewów, a mnie przecież nie było w Polsce.
 Radca prawny firmy mec. Przemysław Gapiński jeszcze tego samego dnia zawiadomił o sprawie prokuraturę. Wezwał też bank w PKO BP do oddania pieniędzy. Bank odmówił, twierdząc, że nie ponosi winy za to, co się stało.

Jak ustaliła "Gazeta", 13 września w oddziale PKO BP przy pl. Orła Białego pojawił się mężczyzna przedstawiający się jako Dariusz M. Przedstawił polecenie przelewu z podpisem Mariusza Rudnickiego i pieczątką jego firmy. Na tej podstawie pieniądze zostały przelane na jego konto w PKO BP (założone dzień wcześniej!). Mężczyzna tego samego dnia wypłacił gotówkę w oddziale przy al. Niepodległości (dzień wcześniej uprzedzał, że będzie pobierał znaczną gotówkę - nawet 1,5 mln zł).

Oto stanowisko banku: "Pracownik banku dokonał sprawdzenia wzoru pieczęci posiadacza rachunku, wzoru podpisu złożonego na przelewie oraz identyfikacji osoby składającej przelew w oparciu o dokument stwierdzający jego tożsamość. Wszystkie dokonane powyżej czynności potwierdziły prawidłowość pod względem formalnym złożonego przelewu i skutkowały jego realizacją".

Sęk w tym, że gołym okiem widać, że podpis na poleceniu przelewu różni się od wzoru podpisu biznesmena, a pieczątka na dokumencie ma inną czcionkę od tej oryginalnej.

Mariusz R.: - Wiem, że monitoring nagrał mężczyznę pobierającego pieniądze, ale do tej pory nie przedstawiono mi tego nagrania. Może bym go rozpoznał.

Rudnicki przypomina sobie, że 13 września, kiedy był w Hiszpanii, jego telefon komórkowy stracił zasięg. Operator poinformował go, że telefon zablokowano bo... on (czyli Mariusz Rudnicki) zawiadomił ich o kradzieży tego telefonu. Rudnicki twierdzi, że ktoś pod niego się podszył.

- W tej sprawie Prokuratura Rejonowa Szczecin-Śródmieście prowadzi śledztwo dotyczące oszustwa i fałszowania dokumentów - mówi prok. Małgorzata Wojciechowicz, rzecznik prasowy szczecińskiej prokuratury okręgowej. - Przesłuchujemy pracowników banku.

Przedstawiciele banku twierdzą, że nie są upoważnieni do udzielania informacji. Prawnicy biznesmena skierowali do sądu pozew przeciwko bankowi. Co ciekawe, w odpowiedzi na pozew z 5 grudnia br., bank informuje, że przelew zrealizowała osoba "podająca się za Mariusza Rudnickiego", wbrew wcześniejszym twierdzeniom (w piśmie do prokuratury), że zrobił to "klient legitymujący się danymi Dariusz M.".

- Nic już z tego nie rozumiem - mówi Rudnicki. - Będę się domagał 500 tys. zł i wyrównania strat, jakie poniosłem przez to, że te pieniądze nie są w obrocie.

Mariusz Rudnicki kilka tygodni temu zwrócił się do banku o przyznanie mu kredytu obrotowego. Bank odmówił, argumentując, że osoba nieuprawniona podjęła pieniądze z konta tej firmy i w związku z tym są w sporze prawnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz