poniedziałek, 19 grudnia 2011

Seks tylko na odpowiedzialność dyrektorów gimnazjów


Lekcje o seksie. Wydział edukacji niby chce się czegoś o nich dowiedzieć, ale tak naprawdę szuka podkładki na wypadek awantury. W razie czego winne będą szkoły Na jednej z ostatnich sesji radni zgodzili się finansować z miejskiego budżetu edukację seksualną w szkołach. To ewenement w skali kraju, bo normalnie takich lekcji nie ma, a jeśli są - płacą rodzice.

W przyszłym roku miasto da na to 36 tys. zł. Wystarczy na 10-godzinny kurs w 20 gimnazjach, przeszkolenie prowadzących zajęcia i punkt konsultacyjny dla uczniów ze szkół nieobjętych programem.

Lekcje poprowadzi ten, kto wygra przetarg, ale bardzo prawdopodobne, że będzie to fundacja Jaskółka. Jej edukatorki - Ania Jurek i Ola Dulas - już od września rozmawiają o seksie z uczniami kilku gimnazjów pilotażowo (z błogosławieństwem wydziału zdrowia Urzędu Miasta Łodzi) i zbierają świetne recenzje. W Łodzi właściwie nie mają konkurencji.

Pierwsze lekcje planowane są wiosną, ale już teraz zainteresował się nimi inny miejski wydział - edukacji. Jego szefowa Małgorzata Zwolińska wysłała do pilotażowych gimnazjów list, w którym prosi dyrektorów o opinie o tych zajęciach i szczegółowe informacje, zwłaszcza o "sposobie i trybie informowania rodziców oraz wyrażania przez nich zgody, programie zajęć i zakresie przekazywanych uczniom treści, kwalifikacji osób prowadzących, opinii uczniów i nauczycieli." Na koniec Zwolińska pyta dyrektorów, czy "Pani/Pana zdaniem zajęcia te są ciekawe i prowadzone w sposób godny polecenia".

Na pierwszy rzut oka list jak list. Wydział edukacji odliczając dni do szkolnego eksperymentu chce się do niego jak najlepiej przygotować. Co w tym dziwnego? A jednak coś.

Dlaczego urząd zadaje te wszystkie pytania dyrektorom szkół? Dlaczego urzędnicy sami nie pójdą na taką lekcję? Dlaczego sami nie porozmawiają z edukatorkami, nauczycielkami i uczniami? Dlaczego zamiast najkrótszą drogą do informacji podróżują objazdem?

Czy nie dlatego, że zamiast odpowiedzi ważniejsi są adresaci pytań? I żeby odpowiedzi - koniecznie - były na piśmie?

Łatwo je sobie wyobrazić. Nie spodziewam się - i szefostwo wydziału pewnie też nie - że któryś z dyrektorów napisze: uczniowie oglądają na lekcjach erotyki, rodzice o niczym nie wiedzą, a edukatorki co prawda studiowały mechatronikę na politechnice, ale bardzo lubią seks i dlatego do prowadzenia takich lekcji świetnie się nadają. W odpowiedzi przeczytamy raczej, że "bardzo nam się zajęcia z wiedzy o seksualności człowieka podobają i bardzo je wszystkim polecamy". Kropka.

W domach seks jest tematem tabu. Rodzice z dziećmi o nim nie rozmawiają. Aż 65 proc. matek i ojców nie porusza kwestii pierwszego razu, 70 proc. nastolatków nie słyszało w domu niczego na temat AIDS. Powszechne jest za to straszenie dziewczyn niechcianą ciążą, komentarze w stylu: "Szanuj się!" czy "Co? Biegają pieski za suczką".

Mówi o tym ostatni ogólnopolski raport edukatorów seksualnych z grupy Ponton. Ola Dulas z łódzkiej Jaskółki potwierdza: - Uczniowie pytają, czy masturbacja to grzech, bo tak mówi pani od religii. Czy homoseksualizm można sobie wybrać? Ale najgorzej jest z antykoncepcją. Gimnazjaliści nie wiedzą o niej prawie nic. Niektóre dziewczyny za chwilę rozpoczną życie seksualne i nie mają kogo zapytać o podstawowe kwestie związane z bezpieczeństwem i konsekwencjami. Wskakują na głęboką wodę bez koła ratunkowego.

Takim kołem - nie jedynym - mogą być takie lekcje. Rozmowa o antykoncepcji, chorobach przenoszonych drogą płciową, mniejszościach seksualnych i dojrzewaniu. Wiedza wolna od stereotypów i światopoglądu nauczyciela.

W liście wydziału edukacji tę nadzieję wyczytać trudno. Wyraźniej bije z niego lęk przed niezadowoleniem tych, którzy z różnych powodów takich lekcji w szkołach nie chcą, i asekuracyjna próba zrzucenia odpowiedzialności na dyrektorów szkół. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz